Prof. Węsławski: Miał być statek naukowy, będą dwa statki do nauki. Tak znika polska bandera
badania naukowe
30.09.2025, 06:00
Jan Marcin Węsławski
W całkowicie typowej sytuacji niedostatku (nigdy nie było inaczej) trzeba uważnie ustawiać priorytety. Dać 750 mln zł na dwa statki szkolne czy 350 mln zł na jeden statek badawczy?
Nowy żaglowiec świetnie wygląda na zdjęciach. No i można opowiadać dyrdymały o „hartowaniu" adeptów pod żaglami.
Po co nam statek badawczy i czym on właściwie jest? Statek badawczy nie służy do szkolenia wilków morskich. Jego głównym zadaniem nie jest też wożenie naukowców z miejsca A do miejsca B. Podobnie tramwaj jadący z profesorami na uniwersytet nie jest tramwajem badawczym.
Nie jest to również statek wykonujący tzw. prace operacyjne, czyli będący technicznym zapleczem dla przemysłowych instalacji, jak farmy wiatrowe, rurociągi czy kable. Takie prace określa się mianem oceanografii operacyjnej i mają się one tak do nauki, jak technik laboratoryjny do odkrywcy.
Statek badawczy to jednostka wyposażona w nowoczesny sprzęt do badań środowiska morskiego. Są one dziś najważniejsze dla zrozumienia tempa i mechanizmu zmiany klimatu, przekształcania morskiej biosfery czy zagrożeń zanieczyszczeniami. Na statku badawczym pływają wyspecjalizowani chemicy, fizycy, biolodzy, geolodzy biorący udział w badaniach, które są koordynowane międzynarodowo.
Ich praca to również „dyplomacja naukowa": dzielenie się wynikami badań, udział w konferencjach, goszczenie obcych specjalistów.
To realnie widoczne i sprawdzalne działania, budowa poważnego prestiżu państwa. Niestety, z morską tradycją Polska ma kłopot, identyczny jak równie pszenno–buraczana Litwa. Oba kraje historycznie nigdy nie miały własnej floty czy osiągnięć na morzu, a mitologię o swej morskości zaczęły budować po odzyskaniu niepodległości w 1918 r. W Polsce ogromnym mitem morskim poruszającym cały naród była budowa Gdyni, autentyczny sukces ekonomiczny i społeczny.
Ale kiedy ktoś ma dostęp do morza, to musi mieć i statki, prawda?
Nasza flota budowała się powoli, i skromnie. Pierwszy polski statek badawczy to żaglowy kuter "Ewa" używany przez Morski Instytut Rybacki do 1939 r. Znane są powszechnie zasługi Marynarki Wojennej z frontu zachodniego czy udział polskich statków w atlantyckich konwojach.
Po II wojnie światowej zamiast 50 km wybrzeża dostaliśmy ponad 500 km linii brzegowej, w tym kilka portów i sporo średniej wielkości rybackich statków pozostawionych przez Niemcy. Do Polski w ramach powojennej pomocy przyjechały misje z Holandii i Wielkiej Brytanii - uczyły nas morskiego rybołówstwa. Zaczęło się od poniemieckich dwudziestometrowych KFK (Kriegsfishereikutter), potem ruszyły stocznie i Polska zaczęła produkować własne statki rybackie i handlowe. Te rybackie były tak dobre, że Islandia chwaliła się polskimi konstrukcjami w czasie wojny dorszowej z Wielką Brytanią. Budowane w polskich stoczniach trawlery potrafiły skutecznie taranować okręty wojenne Jej Królewskiej Mości.
Rozkwit Polski na morzach przypadał na lata 1960-80. Statków było dużo, flota rybacka pływała do najdalszych zakątków świata. W tym czasie zaczęliśmy też być na serio obecni w międzynarodowej nauce o oceanach. Najważniejsza w tym zasługa Morskiego Instytutu Rybackiego i programów naukowych towarzyszących nowo odkrywanym łowiskom. We współpracy z Organizacją Narodów Zjednoczonych ds. Wyżywienia i Rolnictwa statki MIR "Wieczno" i "Birkut", a wkrótce potem "Siedlecki" i "Bogucki" prowadziły badania oceaniczne na światowym poziomie.
Do nauki rybackiej dołączyła Polska Akademia Nauk i liczne uniwersytety, a w 1975 r. otworzono na Uniwersytecie Gdańskim pierwszy w Polsce kierunek kształcący oceanografów. Polska nauka morska ruszyła do Antarktyki po kryla.
Dwie wyższe szkoły morskie kształcące nawigatorów, mechaników i marynarzy działały w Gdyni i w Szczecinie (ta druga miała specjalność rybołówstwa morskiego). Szkoły używały wspólnie dużej gdyńskiej fregaty "Dar Młodzieży" (następca sławnego "Daru Pomorza") i dwóch mniejszych statków konwencjonalnych "Nawigator XXI" i "Horyzont".
W końcu lat 70. zawaliła się jednak perspektywa polskiego rybołówstwa - przez powszechne wprowadzenie 200-milowych stref ekonomicznych, kwot połowowych i wzrost cen paliw. Wolny dostęp do zasobów morza się skończył, duża flota rybacka straciła rację bytu. Statki sprzedano lub zezłomowano, została garstka średnich i małych trawlerów i kutrów na Bałtyku.
Władze nie miały też litości dla statków badawczych – skoro nie ma rybołówstwa oceanicznego, to nie ma po co badać oceanu. Najpierw obcięto fundusze, potem sprzedano i zezłomowano nasze statki naukowe. Na Bałtyku pozostawiono średniej wielkości "Balticę", z główną misją pilnowania naszych zasobów ryb i stanu środowiska.
U schyłku epoki gierkowskiej, w momencie wygasania floty rybackiej, PAN wywalczyła własny statek badawczy – dziecko kryzysu. Zamiast 80-metrowego nowoczesnego oceanicznego statku dostaliśmy 48-metrowy żaglowiec, który mogły prowadzić amatorskie załogi sportowe, a żagle miały oszczędzić koszty paliwa. Tak w 1986 r. urodziła się "Oceania", jedyny statek badawczy pod polską banderą, który od 40 lat regularnie pływa poza Bałtykiem.
Zgodnie z zasadą, że „polski lotnik nawet na drzwiach od stodoły poleci", ekipy naukowe dokonały cudów improwizacji i poświęcenia, żeby na tej jednostce - bardziej podobnej do XIX-wiecznych kliprów niż współczesnych statków badawczych - zaistnieć w międzynarodowych badaniach oceanu. Udało się. Łatwo to sprawdzić, wyszukując w bazach literatury naukowej liczbę cytowani i publikacji międzynarodowych powstałych z polskich badań na północnym Atlantyku. Jesteśmy słusznie dumni z naszych stacji polarnych i widoczności polskiej nauki polarnej na świecie – ale ponad połowa tych osiągnięć to badania morskie.
W tym samym czasie, kiedy zaczynała pływać "Oceania", zmienił się dramatycznie rynek pracy morskiej. Polska bandera znikła z mórz, bo żadnego armatora nie było stać na utrzymanie statków i załóg według nowych przepisów pracy i ubezpieczeń.
Tu wracamy do szkół morskich – te uczelnie cieszą się od lat międzynarodowym uznaniem, a polscy absolwenci uważani są za doskonałych fachowców na statkach wszystkich bander. Wszystkich poza polską – bo takiej nie ma.
Uczelnie w Szczecinie i Gdyni mają cztery statki: szkolne "Nawigator XXI", "Horyzont", "Dar Młodzieży" i operacyjny "IMOR". Od lat kształcą świetną kadrę dla... obcych armatorów.
Czy to jest powód, dla którego powinny mieć dwa nowe, kosztowne statki szkolne?
Kilkanaście lat temu w polskiej nauce stał się cud – naukowcy z różnych instytutów PAN i Państwowego Instytutu Geologicznego, poparci przez kolegów z uniwersytetów, dogadali się w sprawie wspólnego użytkowania jednego dużego i nowoczesnego statku. Miał on obsłużyć logistycznie polskie stacje badawcze w Arktyce i Antarktyce, prowadzić badania na polskiej działce (koncesji) na dnie środkowego Atlantyku i realizować badania oceaniczne dotychczas robione z coraz większym trudem z pokładu starzejącej się "Oceanii".
Od ponad 30 lat, mimo braku rybołówstwa oceanicznego, Polska jest obecna i widoczna w kluczowych morskich i polarnych organizacjach naukowych. Żeby tę pozycję utrzymać, potrzebujemy nowego statku naukowego.
Podpisano porozumienia, dwa razy ministrowie podpisali się pod listem intencyjnym w sprawie budowy takiej jednostki, powołano specjalną komisję, która wydała rekomendacje, inicjatywę poparły komitety naukowe i specjalna agenda MSZ (Zespół Polityki Polarnej Państwa). Konsorcjum instytutów naukowych podjęło rozmowy z polskimi stoczniami – co najmniej dwie mają doświadczenie i możliwości realizacji takiego projektu. Czekamy na decyzję rządu.
A teraz otrzymujemy wesołą informację, że tak, statki będą, nawet dwa, ale szkolne, a nie jeden naukowy.
Od razu trzeba dodać, że statek szkolny nie zastąpi statku badawczego – choćby z powodu braku miejsca dla ekip naukowych i czasochłonnych badań.
Statki badawcze ma każdy morski kraj w Europie, niektóre po kilka. Walcząca Ukraina ma dwie oceaniczne jednostki naukowe. Wiele krajów zamawia właśnie budowę nowych. Powód jest prosty – badania oceaniczne to cywilna część systemu bezpieczeństwa, zarówno wobec zagrożeń wojennych, jak i naturalnych. Miejsce dawnego priorytetu – „dostarczyć narodowi białko z morza" - zajął nowy: musimy wiedzieć, jak zmienia się klimat i ocean, bo od tego zależy nasza przyszłość.
Nie spodziewam się, że Polska może w cudowny sposób rozmnożyć pieniądze i dać wszystkim potrzebującym po statku. Mam jednak nadzieję, że racjonalna ocena potrzeb i powagi państwa będzie postawiona wyżej niż pozorny efekt wizerunkowy i populistyczny.
/Redagował Tomasz Ulanowski/